Moje wspomnienia

Życie moje i mojej rodziny przez wiele lat wiązało się z posługą ks. Alojzego w naszej parafii. Jak przez mgłę pamiętam, jako jedenastoletnie dziecko moment gdy do naszej parafii zawitał nowy ksiądz. Wszyscy wypatrywaliśmy go z wielką ciekawością, a my dzieci zastanawialiśmy się jakie będą lekcje religii, ciekawe czy nudne, można się będzie pośmiać i pogadać czy będzie sztywno...
Wydawał mi się bardzo wysoki, przystojny i groźny. Okazało się, że nie było tak strasznie.
Ksiądz Alojzy z życzliwością witał nas na plebani, miał  dla nas  wyrozumienie, że czasem szliśmy do salki pół godziny i więcej; mieliśmy pełne kieszenie jabłek, a z ogrodu obok salki znikały nawet te strasznie kwaśne; że czasem nas głupawka brała i zamiast uważać wyobrażaliśmy sobie księdza w kąpielówkach na plaży...Trochę się baliśmy, gdy patrzył na nas spod tych krzaczastych brwi i upominał, przywoływał do porządku, przecież to była religia!
Pamiętam jak z siostrą zakonną przygotowywaliśmy krótki program artystyczny na imieniny nowego proboszcza. Byliśmy wtedy ubrani każdy w jednym, wybranym kolorze, składaliśmy życzenia, które były zakończone wspólnym refrenem „wszystkie farbki razem składają życzenia księdzu proboszczowi w drogim dniu imienia, o niechaj Ci zawsze promień słońca lśni, niech Ci opromienia wszystkie życia dni...”
Potem gdy już skończyła się szkoła podstawowa i rozeszliśmy się do różnych szkół średnich, często się zdarzało, że uczestniczenie we mszy św. kończyło się spotkaniami pod kościołem z dawnymi koleżankami. Ile trwała msza, tyle jeszcze opowiadaliśmy, wspominali i żartowali, a ksiądz Alojzy zerkał z uśmiechem po drodze na plebanię, kiwał głową i mówił: „zaproś koleżankę lepiej na kawę ...”.
Przyszedł też czas, kiedy w szkole średniej zaczęłam chodzić na lekcje religii dla młodzieży z chłopakiem. Ksiądz Alojzy popatrzył raz, drugi, a za trzecim zapytał „Poradzisz sobie dziewczyno? może być ciężko, on w innej wierze wychowany …!” Był jak ojciec, którego już nie miałam. Troszczył się i martwił. Potem kiedy jednak wbrew obawom ze strony mojej rodziny, postanowiliśmy z przyszłym mężem być razem, bardzo nam pomagał, wspierał, przygotował do przyjęcia sakramentów. Był z nami gdy przysięgaliśmy sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Jako pierwszy składał nam życzenia: „Niech Was Bóg prowadzi...”.
Potem błogosławił nasze pierwsze maleństwo, potem drugie … ofiarował im Jezusa w komunii św. Gdy dziewczynki podrosły, przyszliśmy z synem. Zapytać czy udzieli sakramentu chrztu. Nasze żywe sreberko miało pięć lat i nigdy nie udawało mu się ustać spokojnie więcej niż jedną minutę w tym samym miejscu. A jednak, kiedy ks. Alojzy udzielał sakramentu chrztu św., Marcina po prostu zamurowało, skamieniał wpatrzony i zasłuchany w słowa księdza. Gdyby nie to, że  mamy to na zdjęciu, nie wierzyłabym swoim, własnym oczom. Dla mnie to był cud!
Kiedy czasem rozmawialiśmy z ks. Oleksikiem, przy różnych okazjach zawsze zapytał jak tam żyjecie? jak tam dzieci? Interesował się, potrafił powiedzieć zawsze dobre słowo, pocieszyć gdy coś było nie tak… Miał wielkie, dobre i wrażliwe na problemy innych serce. Potrafił zażartować, uśmiechnąć się. Sam się nie skarżył, innych posłuchał. Jak już było ciężko, coś było bardzo nie tak jak powinno mówił „Pewno! Można i tak, ale czy trzeba...? Zwrócił uwagę na złe zachowanie, ale czuło się w tym troskę o człowieka. Nawet podczas wysłuchiwania spowiedzi w konfesjonale potrafił być ludzki. Jako anegdotę mogę opowiedzieć, jak to mój mąż zaczął z wielkim przejęciem wymieniać przy spowiedzi swoje grzechy, a ks. Alojzy przerwał mu w pewnej chwili i mówi ”Nie gniewaj się, ale muszę ci coś powiedzieć ważnego, bo potem zapomnę: powiedz Mirce, żeby do mnie przyszła!” po czym spokojnie słuchał dalej spowiedzi…
Kiedy było ciężko, zawsze można było przyjść i mu  o tym powiedzieć, poprosić o modlitwę. Pocieszył, uśmiechnął się, poradził. Miał dużą wiedzę z zakresu historii, życia kościoła. Słuchaliśmy jego opowiadań z ciekawością. Od 2003 roku współpracowaliśmy z naszym proboszczem jako Rada Parafialna. Zawsze na spotkania stawialiśmy się w komplecie. Opowiadaniom o wszystkim: o życiu, problemach parafii, planach na przyszłość nie było końca.
Zawsze podchodził do ludzi z szacunkiem. Pamiętał o nas, ugościł serdecznie. Na zawsze zapamiętam jego słowa „ dla was moje drzwi są zawsze otwarte...”.
Był gościny... kiedyś uśmiałam się z tego powodu serdecznie. Moja córka z koleżanką (jako aniołki) i księdzem Bogusławem rozwoziła paczki dla rodzin w okresie przedświątecznym. Przez pół dnia jeździli i rozdawali. Po powrocie zmęczeni wrócili na plebanię. Ksiądz Alojzy już czekał na nich z posiłkiem. Podziękował za pracę aniołkom i poczęstował, a że to było w Wigilię  – śledziem. Tyle tylko, ze moje dziecko nigdy w domu śledzi nie chciało jeść. U księdza nie było wyjścia, trzeba było zjeść, jeszcze pochwalić, że smaczny i podziękować, ksiądz był taki gościnny!!!
Zawsze ceniłam  to, że nigdy nie był chciwy, pazerny, wyrachowany, nie dopominał się o pieniądze. Potrafił się dzielić z innymi. Zachęcał do tego „Jak się podzielisz, to zyskasz jeszcze więcej!” Sam żył skromnie, bez wielkich luksusów, drogich samochodów. Rozsądnie gospodarował tym co miał, a zrobił dla naszej parafii tak dużo. Kiedy w połowie 2013 roku ks. Alojzy zadzwonił, że chciałby kontynuować wydawanie swojej gazety „Stary Dąb” w internecie i zapytał, czy czasem bym coś nie napisała, miałam wiele wątpliwości czy dam radę, czy znajdę czas.
Chyba jednak miał dobrych pomocników w niebie, bo jego słowa wracały do mnie echem i nie dawały mi spokoju. Coś tam więc napisałam, ale już nie zdążył tego przeczytać, choroba była silniejsza...
Na pewno będzie to dla mnie zawsze człowiek, który na trwałe zapisał się w mojej pamięci, wplótł w życie mojej rodziny.
Teraz też kiedy jest mi ciężko wracam myślami do ks. Alojzego i proszę o wsparcie u Najwyższego, teraz przecież może jeszcze więcej, przecież jest bliżej...


                                                                                                MH